interior of dorota

W obchodzeniu urodzin mam już niejakie doświadczenie. Ku pamięci 28 notuję:  znam tych samych ludzi od lat, którzy nadal chcą/mają ochotę/czas/nawyk spotykać się; zawiązałam paręnaście nowych kontaktów i nadwyrężyłam swoją pamięć nieokreśloną ilością twarzy okolicznościowych, przypisanych do konkretnego baru. Mieszczę się jeszcze w jedną parę dżinsów z czasów licealnych, chociaż obciętych do szortów. Nadal lubię się zamyślać, coraz częściej ku swemu rozczarowaniu myślę, co powiedzą inni, nadal obłaskawiam dorosłość. Odczarowuję ją w tylko sobie znany sposób z przymiotów dorosłości naszych rodziców: zmęczenia, nudnej pracy, niespłacalnych kredytów, braku czasu dla siebie, zażenowania swoją fizjonomią. Zakładam wspaniałomyślnie nadal, że tego uniknę.

Chcę:  mieszkać w Pradze, rzucić palenie albo raz na zawsze skończyć z tym rzucaniem i palić w boskim nastroju aż do śmierci, jeździć na rowerze częściej, szybciej czytać, nauczyć się grać w pokera, zarejestrować się w bazie DKMS-u, wydać kolejne wiersze, chodzić na milongi, pojechać do Czarnogóry, Gruzji i np. Australii ;), wymyślić sobie zajmujący cel na 3 dziesiątkę. Być może będzie to macierzyństwo, bo już teraz odstaję od grupy, a im dalej w las, tym mój dzieciak  będzie pałętał się pod nogami nastoletnich dzieci znajomych, którzy, kto wie, może już nie będą chcieli się kumplować ze mną z powodu zbyt dużej przepaści tematycznej?

Nadal  buńczucznie bronię partnerskiego podziału obowiązków, panicznie boję się bałaganu, ale znowuż  nie mam patentu na szybki porządek, boli mnie powtarzalność codziennych czynności, chyba jednak szybciej niż dekadę temu nudzę się, może bardziej niż wcześniej daję się lubić.

Zdecydowanie słabiej niż 5 lat temu wyznaczam czas tylko dla siebie. Bardziej naturalnie przychodzi mi dzielenie się swoja wolnością. Ale nadal odczuwam, mimo wszystko częściej niż czasem, niezrozumiałe rozżalenie z tego powodu. Jeszcze bardziej lubię słuchać niż mówić. Pisać uczę się nadal. Denerwuje mnie wstrętna dyplomatka, na którą wyrastam. Coraz odważniej patrzę na swój związek, w który wierzę przez jego wspaniałą niedoskonałość. Nie nauczyłam się  dbać o kwiaty, nadal zasypiam z pomalowanymi rzęsami i ku zaskoczeniu terrorystek demakijażu oczu, wciąż mam własne rzęsy. Nadal nie lubię rozmawiać przez telefon, nie umiem wydawać pieniędzy, piję piwo z butelki, sama polewam sobie wódkę i nadal nie rozumiem, czemu to taka zbrodnia. Pomidory z uporem kroję tylko w ręku, omijając ciało obce – twardy, powodujący mdłości środek, znacznie lepiej gotuję niż 2 lata temu, boję się piec ciasta – nie wierzę w mąkę i jej lepkie właściwości. Zapał mam z jeszcze bardziej łatwopalnej słomy. Zęby mam swoje, piersi nadal lubię, piegów przybyło na kogucim nosie, o którym dowiedziałam się, że takowy posiadam od zasymilowanego Włocha 🙂

Myślę sobie o śmierci też, z  mniejszym jakby przestrachem,  niedestrukcyjnie, a bardziej zapoznawczo, nie, w rzeczy samej, w celu unicestwienia się, a przemyślenia pewnych kwestii. Chyba w ogóle zaczęłam o niej myśleć, bo wcześniej, to pamiętam taki strzał: w 2000 będę miała 16 lat, co to będzie?!


Jedna uwaga


Dodaj komentarz